Rosomak z Siemianowic [cz.8]

rosomak z czolgiem

# Boks, piłka nożna i nauka zawodu

O przyzakładowej szkole jej absolwenci mówią,
że bardzo rzetelnie uczyła zawodu. Na warsztatach
wpoili nam przestrzeganie takiego porządku i fachowości,
że czasem nam to bokiem wchodziło, ale w krew
weszło – opowiada Harwath – od lat w zakładzie
jestem kierowcą i wiem, że samochód zawsze ma być
czysty, wypastowany i sprawny.
Z kolei Jerzy Kompała, brygadzista i tokarz, trafił
do zakładu w 1969 roku w wieku 15 lat. Szlak przetarł
jego brat, który jednak w siemianowickiej fabryce
długo miejsca nie zagrzał.
To była głęboka komuna, a my mieliśmy ciotkę
w NRF. Kiedyś przyjechała do Katowic. Ktoś ją zobaczył
na dworcu i doniósł – opowiada Kompała – nie
byłoby sprawy, gdyby ktoś z rodziny zgłosił jej przyjazd
na milicji i w zakładzie, ale nikt tego nie zrobił i za karę
brat stracił pracę w WZM. Ale ja tam jeszcze wtedy
nie pracowałem i gdy sprawa ucichła to się zatrudniłem.
Marian Wójcikowski pracę rozpoczął 2 czerwca
1958 roku (na emeryturę odszedł w styczniu 2002
roku). Jestem gorol z Połańca – opowiadał – przyjechałem,
bo mój brat służył w jednostce wojskowej
w Siemianowicach Śląskich. Właściwie do zakładu
trafiłem z ulicy. Zaczynałem na oddziale uzbrojenia,
zajmowałem się montażem wież do „Rudego 102” –
opowiada Wójcikowski.
Jak się pracowało tym pionierom? Wszyscy –
chórem – twierdzą, że dobrze – Choć warunki były
bardzo trudne: tylko jedna umywalnia, wodę przynosiło
się w wiadrach i myliśmy się w wanienkach. Takie były
czasy.
Wtedy prawie wszyscy palili papierosy a my dużo
pracowaliśmy z benzyną więc wybuchały pożary –
wspomina Warwas.
Kiedyś zapaliła się butla tlenowa, było trochę
strachu – dorzuca Alfred Hanak.
A ja pamiętam, że kiedyś facet ręce sobie poparzył,
bo zapaliły mu się rękawice, a on gasił je w wiadrze
z benzyną – dorzuca ktoś inny. Starsi pracownicy
WZM przede wszystkim pamiętają jednak atmosferę
tamtych czasów.
Byliśmy młodzi, zdrowi i mieliśmy dobrą pracę,
a w pracy wiadomo; święta, urodziny, imieniny obchodziło
się inaczej niż dziś. Były kwiaty, alkohol. Nawet
jak kierownik miał imieniny to po kolei załogę na kielicha
zapraszał – wspominają i zgodnie twierdzą, że
atmosfera była bardzo koleżeńska. Mogli na siebie
liczyć, i w pracy, i po pracy.
Fajne były zawsze dni kobiet na zakładzie. Dwóch,
trzech z nas musiało zaopatrzyć pozostałych w kwiatki
dla całej żeńskiej załogi – śmieje się Hanak.

Czytaj nas, co wtorek. Powiadamiać Cię e-mailem ?
Powrót do strony głównej, czyli najnowszego wydania naszego Tygodnika