Rosomak z Siemianowic [cz.14]

karp w siemianianowicach

# Sklep mięsny, karpie i owoce cytrusowe…
W latach 80. dwa ważne wydarzenia odcisnęły
piętno na historii zakładu. Pierwszym był stan
wojenny, ogłoszony 13 grudnia 1981 roku. Drugim,
kontrakt z Indiami realizowany przez WZM w latach
1987-1989. Co pamiętają pracownicy siemianowickiego
zakładu z szarych lat 80.?
Byłem wtedy kierowcą dyrektora płk. Alfreda Muchy
– opowiada Robert Harwath – w niedzielę rano przybiegł
do mnie do domu wartownik i krzyczał pod oknem:
„Do roboty, bo jest wojna”. Pobiegłem do zakładu i cały
dzień jeździłem z dyrektorem. Gdy wróciliśmy było już
po północy – a wtedy przecież była godzina policyjna –
patrol ORMO mnie zatrzymał i o przepustkę pyta. A ja
nie miałem. Potem mi wyrobili, ale tego pierwszego dnia
było nieprzyjemnie.
Zaraz po ogłoszeniu stanu wojennego wojsko
skierowało do pilnowania siemianowickiego zakładu
dodatkowy odział żołnierzy.
W poniedziałek rano przychodzę do pracy, a na
bramie stoi wojsko – wspomina Alfred Hanak – po hali
łazili też SB-ecy z bronią. Może się bali sabotażu –
zastanawia się pan Alfred – ale oni z nami w ogóle nie
gadali, my z nimi zresztą też. Stan wojenny, stanem
wojennym, ale robotę trzeba było zrobić dobrze, tak
żeby reklamacji nie było.
Robert Harwath dodaje: Ale z wojskiem nie
mieliśmy wtedy problemu, najgorsi byli SB-ecy i milicja,
bo oni czuli się wtedy najważniejsi. Płk Bolesław Szyngiera
i Roman Kyzioł, przypominają sobie, że jeden
z pracowników był wówczas internowany. Z tego
co pamiętam, to był szef zakładowej „Solidarności” –
mówi pułkownik. Ale związek i tak nadal u nas działał
– dodaje Roman Kyzioł.
Pracownicy siemianowickiego WZM pamiętają
też dobre chwile z tamtego okresu.
Wtedy w całej Polsce nic w sklepach nie było, a my,
jako zakład wojskowy, mieliśmy nieźle zaopatrzony sklep
mięsny – opowiada Ryszard Warwas – a przed świętami
Bożego Narodzenia na nasz plac przyzakładowy
przyjeżdżał star z karpiami. Owoce cytrusowe, też były
prawie co roku.
Jerzy Kompała z kolei pamięta, że przywożono
do zakładu metrowe papierosy. Rozdawano je
pracownikom, ci już w domu cieli je na krótsze.
Przywozili też alkohol, pościel, sprzęt RTV, meble.
Potem na wydziałach były losowania. W kolejkach nie
trzeba było nocami wystawać – dodają pracownicy
zakładu. Podkreślają, że choć było biednie i szaro,
kwitło życie towarzyskie. Pamiętaliśmy o wszystkich
świętach, imieninach kolegów i koleżanek. Skromnie,
bo skromnie, ale zawsze wesoło staraliśmy się te dni
obchodzić – dorzuca Alfred Hanak.

Czytaj nas, co wtorek. Powiadamiać Cię e-mailem ?
Powrót do strony głównej, czyli najnowszego wydania naszego Tygodnika