Doktor Stanisław Sakiel, twórca „Oparzeniówki”
Doktor Stanisław Sakiel, siemianowicki, twórca „oparzeniówki”, dusza człowiek, lekarz, któremu się chciało, a przysięga Hipokratesa była dla niego świętością. We współczesnym świecie nadal pozostaje postacią niezwykłą.
Urodził się, o czym pewnie nie wszyscy wiedzą, w 1926 roku na Żmudzi. Studia lekarskie rozpoczął w Kownie (rok 1944). Wkrótce został wysiedlony, wraz z rodziną, do Polski. Studia medyczne dokończył na Akademii Medycznej we Wrocławiu. W latach 50-tych trafia do szpitala w Piekarach Śląskich, a potem do katowickiej kliniki na ul. Francuską.
Kiedy poznał w kopalni „Boże Dary” (Katowice – Kostuchna) obrażenia górników oparzeń podjął samokształcenie w leczeniu oparzeń, tej rodzącej się wówczas dziedzinie. W 1960 objął stanowisko ordynatora oddziału urazowego Szpitala Miejskiego nr 2 w Siemianowicach Śląskich, w którym to rozpoczął tworzenie wyspecjalizowanych stanowisk do leczenia oparzeń. Ośrodek ten odegrał ważną rolę w pomocy licznym poszkodowanym po pożarze rafinerii w Czechowicach-Dziedzicach (rok 1971).
W 1972 został dyrektorem całej placówki, podejmując intensywne działania w celu modernizacji szpitala oraz otwarcia w 1973 Oddziału Oparzeń.
Od 1998 roku aż do przejścia na emeryturę był ordynatorem instytucji o nazwie Centrum Leczenia Oparzeń. Był prezesem Polskiego Towarzystwa Leczenia Oparzeń oraz radnym i Honorowym Obywatelem Siemianowic Śląskich.
Dr Sakiel zmarł w roku 2013. W następnym roku CLO otrzymało jego imię. Twórca „oparzeniówki” został pochowany na cmentarzu przy ul. Michałkowickiej.
Na zakończenie przytoczmy jeszcze przypowieść jaką usłyszeliśmy od Zenona Kaczmarzyka, prezesa Siemianowickiego Stowarzyszenia Przedsiębiorców, w latach 80-tych ubiegłego wieku wiceprezydenta miasta:
- Kiedyś mieliśmy do czynienia ze srogą zimą. Nie wiem jak to się stało, że nie miał kto palić w szpitalnej kotłowni. Byłą obawa, że położnice i noworodki zamarzną. Nie trzeba było dwa razy powtarzać. Obaj ze Staszkiem zakasaliśmy rękawy i zaczęliśmy machać szuflami łopat. Ciepło wróciło do kaloryferów – wspomina prezes Kaczmarzyk.
ZEW